Tekst po raz pierwszy zaprezentowany na II Konferencji Polskiego Stowarzyszenia Astrologicznego w lutym 2010r.
Każdy kto zajmuje się astrologią w sposób czynny, tj. sporządza horoskopy osobom żyjącym, prędzej czy późnie zostaje skonfrontowany z kwestią odpowiedzialności. Wynika to ze świadomości, że astrologia nie tylko daje poszerzony i pogłębiony wgląd w rzeczywistość, ale też, że pozwala na tę rzeczywistość wpływać. Waga problemu bywa nawet podkreślana stwierdzeniem, że astrolog za każdy horoskop jest odpowiedzialny do końca życia. Taka perspektywa nie zachęca do uprawiania astrologii. Niezbędne więc wydaje się wprowadzenie dla tej profesji jakiś zasad BHP. By brzemię, o którym mowa zmniejszyć, stosuje się zalecania mówiące, że astrolog powinien, jak to się ładnie i obrazowo nieraz mówi „nie wskazywać drogi, ale ją oświetlać”. W jaki sposób to realizować? Kluczową sprawą jest tutaj określona świadomość, wynikająca ze zrozumienia konsekwencji takich czy innych stwierdzeń astrologa. Wówczas w naturalny sposób nie będzie on usiłował wpłynąć na decyzje właściciela horoskopu. Realizowane to może być przez odpowiednie formułowanie myśli i dobieranie słów. Dobrze też jest poinformować samego zainteresowanego, na czym polega rola astrologa, innymi słowy, że to właściciel horoskopu każdorazowo powinien sam podejmować decyzje, a astrolog może jedynie mu pomóc zrozumieć siebie samego i jego aktualną, przeszłą czy także przyszłą sytuację życiową. Bez wątpienia zabiegi tego typu, czy inne jeszcze, są konieczne. Jednocześnie należy być świadomym tego, że nie jest możliwe, aby aktywność astrologa uznać za całkowicie neutralną w stosunku do decyzji właściciela horoskopu. Tym samym z natury rzeczy cel, jakim byłoby zminimalizowanie do zera odpowiedzialności astrologa, nie może być w pełni osiągnięty. Jest to też tym trudniejsze, że czasami właściciel horoskopu oczekuje wręcz jakiejś rady powiedzianej wprost i udzielenia takowej trudno jest uniknąć. Należy jeszcze także sobie zadać pytanie, czy powstrzymywanie się przed naprowadzeniem osoby, której horoskop jest opracowywany na jakieś rozstrzygnięcia czy konkretny decyzje, nie jest błędem zaniechania i za to wówczas także odpowiedzialność spadałaby na astrologa. Widzimy więc, że problem ów wydaje się z natury rzeczy nierozwiązywalny w pełni.
Pocieszające jest to, że jeśli dzięki wiedzy pozyskanej przez poznanie swojego horoskopu, jego właściciel uczyni życie swoje, a także i innych jeszcze ludzi lepszym, to część zasług spłynie też na astrologa.
Poza tym sytuacja taka dotyka przecież wszystkich ludzi niezależnie od wykonywanej profesji, czy także w odniesieniu do jakiejkolwiek działalność, także pozazawodowej. Na przykład osoba pracująca na budowie może w poważnym stopniu wpłynąć na czyjąś przyszłość, jeśli okaże się, że jakaś cegła lub płyta betonowa jest źle zamocowana. Kiedy taka cegła spadnie na przechodzącego właśnie pod nią człowieka, to ten w sposób bardzo namacalny przekonać się może o wpływie pracownika budowy na swój los.
Być może więc trzeba taki stan rzeczy zaakceptować, uznać odpowiedzialność za los osoby, której horoskop opracowujemy za element nieodłączny profesji, czy także hobbystycznej działalności astrologa. Osoby interesujące się astrologią czy ogólnie wiedzą ezoteryczną, taką odpowiedzialność, czy jej skutki, nazwać mogą karmą. I ja też nie bez powodu termin ów przywołałem w tytule tego opracowania. Posłuży mi on jednak jedynie jako pewne hasło wywoławcze dla treści, które wprawdzie są z nim ściśle związane, ale niekoniecznie rozumiane w potocznym znaczeniu, w sposób, w jaki chciałbym to przedstawić. Większość osób zapytanych o karmę odpowie, że kojarzy im się z reinkarnacją oraz prawem przyczyny i skutku. Niektórzy przyjmą zasady te za realnie istniejące, dla innych zaś, będzie to jedynie egzotyczna teoria. Ci ostatni dodać nawet mogą, że to koncepcja obca ich kulturze i tradycji. Innymi słowy identyfikują się z inną kulturą i tradycją, pytanie czy z lepszą czy jedynie po prostu inną.
Mówię o tym wszystkim w kontekście astrologii, a więc systemu w swych ambicjach o charakterze uniwersalnym, działającym niezależnie od czyjegoś pochodzenia, preferencji religijnych czy światopoglądowych. W tym sensie odwołanie się do idei reinkarnacji może komuś wydawać się nie na miejscu. Jednocześnie rozsądny człowiek nie powinien odrzucać czegoś tylko dlatego, że przodkowie jego przekazali mu inny obraz świata. W sytuacji współczesnej, kiedy informacje tak szybko mogą być przekazywane, a ludzie tak łatwo mogą wymieniać się opiniami i przemyśleniami, coraz trudniej jest obstawać przy przekonaniu, że jakaś „nasza” tradycja jest lepsza od innych tylko dlatego, że jest „nasza”. Człowiek współczesny, a już na pewno człowiek przyszłości, zmuszony jest skonfrontować swój obraz świata z wszelkimi możliwymi dostępnymi pomysłami na ten temat. Jego tradycją nie mogą pozostawać jedynie mniej lub bardziej lokalne wierzenia, czy nawet uzasadnione przekonania. Stanie się on znacznie bardziej bogatszy, jeśli za swoją tradycję uzna dorobek całej ludzkości. Kolejnym krokiem byłoby być może odrzucenie niektórych poglądów lub też dostrzeżenie opisów tego samego przecież świata, dokonywanych na różnych poziomach i z różnych punktów odniesienia, w różnych kontekstach.
Po tej dygresji powrócimy do terminu „karma”. Jeśli użycie tego słowa w ogóle, czy w związku z astrologią w szczególe, wyda się nie na miejscu, to już po przytoczeniu jego oryginalnego znaczenia tak być nie musi. Tłumaczone jest ono jako praca, działanie. W szerszym znaczeniu wskazuje na wszelką aktywność żywych istot, w tym szczególnie istot ludzkich. Te zaś nie mogą nie działać. Tym samym są więc zmuszone ponosić konsekwencje swoich czynów, które to przecież nie są dokonywane w próżni, w odosobnieniu od innych, bo wtedy też i nie byłoby żadnych związanych z nimi reakcji. Każdy z nas funkcjonuje w szerszym czy wręcz całościowym kontekście istnienia. I bez przyjrzenia się, choćby pobieżnego, temu co istnieje, nie można posunąć się dalej w rozpatrywaniu konsekwencji jakichkolwiek działań. By to uczynić należy wyjść poza jakąś tzw. „naszą” tradycję i zastanowić się czy raczej przypomnieć sobie, o wszelkich możliwych pomysłach na naturę bytu, tutaj w znaczeniu wszechbytu.
Na przestrzeni dziejów ludzkości pomysłów w tej kwestii, czy może raczej należałoby powiedzieć, wypracowanych koncepcji, było sporo i jestem świadom, że tematu w tym miejscu nie wyczerpię, ale też nie ma takiej potrzeby. Wystarczy jeśli zdołamy dostrzec jakąś ogólna prawidłowość.
Wyróżnić możemy następujące idee zasady bytu jako całości istnienia:
1. Materia
2. Materia i dusze, ale śmiertelne
3. Materia i dusze nieśmiertelne
4. Materia i Duch bezosobowy
5. Materia i Duch osobowy, który nie ingeruje w dzieło stworzenia
6. Materia i Duch osobowy, który ingeruje w dzieło stworzenia
7. Materia, przy czym wszystkie formy powstały przez przypadek
8. Materia (świat widzialny), który jest iluzją, czy też w rzeczywistości nie istnieje, bo jest zmienny, a podstawą rzeczywistości jest nicość (pustka) lub byt niezmienny, wieczny duch
W ramach tego:
– byt duchowy może być niepodzielny, a wrażenie istnienie oddzielonego ego wynika z iluzji,
lub też
– w ramach bytu duchowego jako kategorii ogólnej można wyróżnić poszczególne byty indywidualne. Byty te mogą być uporządkowane hierarchicznie.
Na pewno można by jeszcze kilka przynajmniej punktów dodać lub choćby wymienione już rozwinąć. Już te jednak przytoczone pozwalają nam dostrzec rzecz skądinąd oczywistą chyba dla każdego, acz na co dzień przez większość ludzi sobie nieuświadamianą. Niezależnie od tego, czy uznajemy istnienie bytów duchowych czy jedynie materialnych, przyznać musimy, że świat tworzy jednak jakąś całość, dodajmy, uporządkowaną całość. Jeśli uporządkowaną, to funkcjonującą zgodnie z jakimiś zasadami, czy też to co istnieje jest po prostu Zasadą. Wyjątek stanowi jedynie pomysł, że światem rządzi przypadek. Pomysł zaiste karkołomny, bo nawet jeśli uznać, że w zamierzchłej przeszłości coś powstało przez samoistny przypadek, to byłby to akt prawdopodobnie jednorazowy, a przynajmniej nieznajdujący potwierdzenia choćby w obserwacji, jak sądzę, każdego z nas. Wyznawca takiej teorii miałby niemały kłopot nie tylko z jej udowodnieniem, ale i pobieżnym choćby wyjaśnieniem. Chcąc być bowiem konsekwentnym musiałby używać w sposób przypadkowy słów, czy także jego myśli musiałyby być generowane w podobny sposób. Podejrzewać można, ze trudno byłoby mu się z kimkolwiek porozumieć.
Pozostańmy więc przy formułach zakładających jednak jakiś ład. Poza pewnością, że ład ów istnieje, każdy z nas jest także przekonany o swoim istnieniu. Mamy więc już jakiś byt indywidualny i byt nadrzędny. Przedstawiona ontologia jest okrojona do minimum. W rzeczywistości jesteśmy przekonani o istnieniu wielu innych bytów, ale dwa wspomniane na potrzeby naszych rozważań wystarczą. Chodzi mi tutaj o to by sprowadzić rzeczywistość, której istnienia możemy być pewni, do niezbędnego minimum, do niezmienników, na których możemy oprzeć dalsze rozważania.
Jeśli (my) mamy cokolwiek rozważać, to musimy przyjąć, że istnieje jakieś „ja”, które by mogło to realizować. Jeśli mamy cokolwiek rozważać, to musimy przyjąć, że istnieje coś poza „ja”. Jeśli mamy cokolwiek rozważać, to musimy przyjąć, że niezbędna jest jakaś aktywność „ja”. Tak więc wydaje się, że w sposób w pełni uprawniony możemy przyjąć, iż istnieje „ja”, coś co poza „ja” wykracza i aktywność owego „ja”.
Co możemy powiedzieć o „ja” i tym, w stosunku do czego owo „ja” jest w jakiejś relacji. Jeśli „ja” chce cokolwiek rozważać, to znaczy, że to coś wykracza poza „ja”, a zatem jest kategorią szerszą znaczeniowo.
Natura obu bytów jest sprawą drugorzędną. Przyjmijmy, że opierają się one na wiecznej duszy indywidualnej i Duszy Najwyższej, będącej źródłem wszystkiego. W takim przypadku identyfikacja istoty ich obu jest w miarę jednoznaczna. Dla nas najważniejsze byłoby wówczas odróżnienie świadomej duszy, czyli nas samych, od ciała, czy także cech naszego charakteru, czy jakichkolwiek cech, które składają się na naszą osobowość. Dusza Najwyższa, jakiejkolwiek natury by nie była, stanowi w stosunku do każdego z nas element nadrzędny. Doskonałość duszy indywidualnej w uproszczonej formule można by sprowadzić do: po pierwsze zrozumienia swojej natury, różnej od ciała materialnego , oraz, po drugie, działania zgodnego z wolą, pragnieniami czy też prawami wyznaczanymi przez Duszę Najwyższą.
Jeśli zaś komuś zależałoby na tym, aby odrzucić istnienie duszy indywidualnej i osobowego Boga, to, o czym przekonamy się za chwile, sytuacja w kontekście rozpatrywanego tutaj problemu niewiele się zmieni. Za byt nadrzędny przejmiemy bezosobowego Ducha lub też materialną rzeczywistości jako kompletną całość i w obu przypadkach możemy mówić o jakimś ładzie, nadrzędnej zasadzie warunkującej spójność i jedność istnienia. Problem pojawia się, kiedy mamy opisać byt, który zastąpiłby duszę indywidualną. Jak bowiem ująć jakąś jedność czegoś, na co składa się tak wiele elementów tworzących naszą osobowość na poziomie ciała fizycznego, psychiki, inteligencji. Tu możemy ze względów praktycznych założyć istnienie jakiegoś punktu równowagi między wszystkimi elementami składającymi się na całość osobowości. Nie jest to pomysł nowy. Weźmy na przykład środek ciężkości jakiegoś układu. Jest on różny od niego samego, a jednocześnie stanowi jego istotę, choć może nawet leżeć poza elementami tego układu. Generalnie chodzi tu o określenie centrum danego układu. Pojęcie centrum jest w tych rozważaniach wręcz kluczowe.
No ale pamiętajmy, że zasadniczo mamy mówić o astrologii. Dobrze więc byłoby znaleźć, w kontekście omawiania obu bytów, odniesienia do astrologii, tym bardziej jeśli chcielibyśmy postrzegać tę dziedzinę wiedzy jako metodę opisywania rzeczywistości, na takim czy innym poziomie, ale jednak w sposób pełny. I zadanie to nie wydaje się trudne. Spójrzmy na dowolny kosmogram i zastanówmy się, co widzimy na kole zewnętrznym i w środku. Kosmogram, będąc schematem osobowości, opisuje za pomocą symboli na kole zewnętrznym cechy właściciela horoskopu, różne jednak od niego samego. Sam zaś właściciel horoskopu jest, niewidoczny wprawdzie, w środku jako dusza indywidualna lub też wypadkowa składników swojej osobowości, lub też jest tam jako niebyt, jeśli już ktoś koniecznie chce być zmarszczką na bezbrzeżnym i bezgłębnym oceanie Nadniebytu. Jeśli tak jest „na dole”, to zgodnie z odwieczną regułą astrologiczną, jakieś wyższe „Ja” (Nadbyt) musi być „na górze”.
W efekcie, posługując się bardzo uproszczoną, a jednocześnie podstawową ontologią, mamy jakiś byt jednostkowy, jak też byt ogólny, najwyższy. Byt jednostkowy osiąga doskonałość, po pierwsze, znajdując i uświadamiając sobie wewnętrzny punkt równowagi, po drugie zaś dostrajając swoją aktywność do natury czy też praw zasady ogólnej, najwyższej, osiągając z nią harmonię, czy, ujmując to inaczej, jednocząc się z nią, innymi słowy praktykując jogę. Słowo to bowiem oryginalnie pochodzi z sanskryckiego rdzenie yuj i oznacza: scalanie, zespolenie, połączenie.
Widzimy więc, że termin karma joga zastosowany w tytule nie musi bynajmniej zmuszać nas do odwoływania się do tradycji wedyjskiej, ale w swoim naturalnym znaczeniu wskazuje na działanie zgodne z zasadą najwyższą czy też działanie w celu połączenie się z zasadą najwyższą i może być uznany za wartość uniwersalną, bo związaną z każdym możliwym konsekwentnym i obejmującym całość istnienia światopoglądem. Warunkiem skuteczności karma jogi jest brak osobistych, egoistycznych motywacji. Są one błędne, ponieważ „ja” każdego z nas nie jest ani przyczyną ani centrum istnienia. Owszem, stanowimy wprawdzie centrum dla samych siebie i powinniśmy do niego dążyć w ramach narzędzi, jakimi dysponujemy, w ramach naszej na różnych poziomach pojmowanej osobowości. Funkcjonując jednak w jakichkolwiek relacjach, jeśli uznalibyśmy nasze centrum za właściwy punkt odniesienia, popełniamy oczywisty błąd. Jedynym możliwym punktem odniesienia może być jakkolwiek rozumiany Nadbyt, byt najobszerniejszy ilościowo i jakościowo.
Podkreślmy to raz jeszcze. Jesteśmy zmuszeni do aktywności. Nikt nie potrafi być w pełni bezczynny. Doskonałość możemy realizować na dwóch poziomach. Pierwszy związany z naszym indywidualnym centrum polega na działaniu harmonizującym z naszą tymczasową naturą i dążeniem do wewnętrznej integracji. Drugi poziom to działanie dostrojone do zasady najwyższej, tym samym wolne od osobistych, egoistycznych motywacji, przy których to siebie uznawalibyśmy błędnie za główny punkt odniesienia i zasadę kompletną samą w sobie.
Można podać inne jeszcze wyjaśnienie dla działania samego w sobie jako zasadnego. W odniesieniu do każdego aktu można zadawać pytania o przyczynę i cel. Pytając dostatecznie długo o przyczynę, doszlibyśmy do jakiejś Przyczyny Pierwotnej. I podobnie gdybyśmy pytali o cel, to mając w perspektywie nieskończoność, bylibyśmy w niemałym kłopocie i nasz cel okazać się może nieskończenie odległy. A skoro tak, to może właściwym byłoby uznać za cel sam w sobie po prostu proces, a więc aktywność ukierunkowaną na domniemany Cel Najwyższy. To oznacza po prostu dążenie do działania sensownego. Bez znaczenia jest więc czy reinkarnacja istnieje czy nie. Jeśli istnieje, to w najgorszym razie przyjmujemy w następnym życiu jakąś dobrą formę. Jeśli zaś reinkarnacji nie ma, to osiągamy zbawienie lub po prostu przestajemy istnieć po rozpadzie elementów materialnych.
Doskonałość nie może więc polegać na powstrzymywaniu się przed działaniem, ale na odpowiednim ukierunkowaniu naszych motywacji. Jeśli powrócimy do rozważanego na początku problemu odpowiedzialności astrologa, to sprawa nie jest tak beznadziejna jak się początkowo mogło wydawać. Stosując się do zasady działania wolnego od pragnienia osiągnięcia jakiegoś rezultatu, a skupiając się jedynie na tym, by dobrze wykonać swoją pracę, astrolog nie popełni błędu. Z pewnością jest to trudne. Jednak wydaje się konieczne, jeśli faktycznie chcemy uwolnić się od skutków odpowiedzialności wynikającej z nieintencjonalnej nawet ingerencji w życie właściciela horoskopu. Jeśli więc prowadzimy sesję astrologiczną, to kluczowe jest by nie identyfikować się ani z tym co robimy, a tym bardziej z rezultatami jakie osiągamy. Zawsze będą one jakieś, dobre lub złe, czy raczej za dobre lub złe będą uznawane. Odróżnienie jednych od drugich jest nieraz trudne i też być może nie zawsze potrzebne, bo wartości te są względne. Niekoniecznie więc zasada minimalizowania kosztów i maksymalizowania zysków możliwa do zastosowania przy pomocy astrologii, powinna być właściwą czy nadrzędną motywacją działania. Traktowałaby ona bowiem jako punkt odniesienia jakieś indywidualne „ja” i jego jakkolwiek rozumiany interes. Ta zaś koncepcja jest nieporozumieniem. Raczej należałoby zestroić owo indywidualne „ja” tak, by było zgodne ze samym sobą, ze swoim punktem równowagi, a w następnym etapie dostroić je do najwyższej, powszechnej zasady istnienia. W praktyce wskazówki czy nawet słowa używane przez astrologa mogą być te same. Identyczne nawet mogą być także zewnętrzne skutki. Jedyna różnica to świadomość i motywacja.
Także i sam astrolog nie powinien być przywiązany do znaczenia swojej roli w tym procesie, bo wówczas siebie z kolei stawiałby w centrum. W rzeczywistości jego wkład jest niewielki. Używa narzędzi, które tymczasowo są w jego posiadaniu, czy raczej którymi czasowo może zarządzać, takimi jak komputer, ręce, oczy, uszy, ale też umysł i inteligencja. W rzeczywistości wpływ jego jest żaden, lub jeśli przyjąć, że jest duszą, jaźnią, to wpływ ten opiera się jedynie na konsekwentnym generowaniu aktów woli. Jedyne co tak naprawdę astrolog może zrobić, to starać się właściwie używać tego czym na ten czas dysponuje, dążąc do jak najlepszego wykonania swojej pracy i będąc przy tym świadomym, że nie jest Najwyższą Istotę, i że ograniczoność oraz niedoskonałość jest wpisana w jego naturę, co zmusza go także do zaakceptowania bardziej lub mniej ułomnych rezultatów swojej pracy.
Na tej zasadzie może, a nieraz wręcz powinien wskazać jakieś rozwiązania właścicielowi horoskopu. Nie powinien jednak do tego dążyć, bo wówczas siebie z kolei mógłby zbyt łatwo uznawać za przyczynę i sprawcę, kreatora rzeczywistości.
Jak widzimy, wyszliśmy od problemu znanemu każdemu, kto para się astrologią, a doszliśmy do sformułowania ogólnej zasady procesu, nazwanie którego rozwojem duchowym nie powinno być uznane za nadużycie. W skrócie polegałby on na zrozumieniu czy zrealizowaniu istoty swojej natury i swojego miejsca w całości istnienia.
Możemy zaobserwować, że niemal każdy z ludzi chodzących po naszej planecie za czymś goni. Robi tak po części dlatego, że musi, ale w znacznej też mierze dlatego, że mu się tak jedynie wydaje. W rzeczywistości każdy chce osiągnąć takie czy inne cele, bo ma nadzieje, że wówczas będzie bardziej szczęśliwy. Innymi słowy siebie właśnie stawia w centrum. Czasami w centrum stawia rodzinę czy swój kraj. Tak czy owak zwykle jakiś byt, nawet jeśli większy od niego samego, to jednak nie Byt Najwyższy. Podobna sytuacja dotyczy nawet w większości przypadków identyfikowania się z daną religią. Rzadko jest to otwarte, twórcze dążenie do poznawania wyższego sensu. Nic nie ma złego w służeniu swojej rodzinie, ojczyźnie czy nawet w wyznawanych wartościach religijnych. Jeśli te jednak odnoszą się jedynie do zjawisk ograniczonych, bo różnych, czy też będących w oddzieleniu od najwyższej zasady istnienia, zawsze będzie to powodowało różnicowanie ludzi na jakieś frakcje, to zaś może rodzić różnicę interesów i wrogość. Gdyby jednak dążyć do działań podyktowanych jedynie ukierunkowaniem na zharmonizowanie z możliwie najpełniejszą całością , to w ostatecznym rozrachunku podziałów nie ma.
Podejście takie niesie ze sobą poważne skutki społeczne. Tutaj będę nas interesowały szczególnie te mające związek z astrologią. Nie powinna być wiedza ta traktowana przedmiotowo, jako pełniąca rolę służebną wobec człowieka. Powinna być raczej uznawana za język praw ogólnych, powszechnych, poznanie których pozwoli nam dostroić się do zasad wyższego rzędu i w konsekwencji najwyższej zasady bytu. Oczywiście trudno oczekiwać takiego podejścia od klientów astrologów.
Może to mieć bardzo konkretne przełożenie w praktyce astrologa. Jeśli więc ktoś zgłosi się do nas, bo ma problemy w pracy ze wspólnikiem czy współpracownikami, to niekoniecznie należy sprawę rozpatrywać z punktu widzenia interesu tejże osoby. Być może bardziej właściwym będzie uwzględnienie dobra wszystkich zainteresowanych. A wówczas okazać się może, że w ten właśnie sposób najlepiej przysłużymy się osobie, która się do nas zgłosiła.
Jeśli żona chce rozstać się z mężem i pyta astrologa jak może zagarnąć możliwie największą część majątku, to utwierdzając ją w tak jednostronnym podejściu wcale nie musimy działać dla jej dobra.
W odniesieniu do prognozowania, bardziej właściwym może okazać się pytanie nie „co się stanie?” ale raczej „co, mając na uwadze dobro ogółu, powinno się stać w ramach dostępnych możliwości?”, czy też na przykład nie „kto zostanie prezydentem?” ale raczej „kto prezydentem zostać powinien?”
Takie postawienie sprawy nie każdemu zapewne przypadnie do gustu i rzecz jasna na szerszą skalę na dzień dzisiejszy nie jest możliwe do zrealizowania. Niemniej jednak należy mieć świadomość, że astrologia we właściwych rękach może oddać nieocenione przysługi ogółowi ludzi, czy rzec nawet można ludzkości, jako metoda harmonizowania życia jednostek i całego społeczeństwa w wymiarze doczesnym, a dla bardziej ambitnych także i duchowym.
Nie mam ambicji proponować utopijnej wizji wzorem „Miasta Słońca” Tomasza Campanelli, który na początku XVII wieku opisał strukturę społeczną opartą na zasadach astrologii i rządzoną właściwie przez astrologów. Przynajmniej teraz jeszcze pomysł taki byłby zbyt daleko idący. Ale przecież znajdujemy się dopiero na przedpolu Ery Wodnika. 20 lat temu zapewne niewielu osobom zaświtałaby myśl, że znajdą się kiedyś na Konferencji Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, i to w tak licznym i znakomitym gronie. Kto wie co wydarzy się przez następne 2 tysiące lat?
Robert Marzewski